• Menu
  • Menu

„Kanska. Miłość na Wyspach Owczych”, czyli Anna-Maria poleca książkę.

„Genetic Biobank, farerska instytucja zajmująca się badaniami genetycznymi, podaje, że większość Farerów pochodzi od jednego człowieka.

Baza danych obejmuje 158 tysięcy osób, które mieszkały na tych ziemiach w ostatnich stuleciach. Z tej grupy aż 149 tysięcy ma geny, które prowadzą do jednego mężczyzny, Duńczyka. Żył w XVII wieku. Nazywał się Clement Laugesen Follerup i był pastorem. Podobno chciwym. Na Wyspy Owcze przybył z Jutlandii, nie mając nic. Umierał jako najbogatszy ziemianin archipelagu. Mieszkał na Sandoy, miał 23 dzieci i 66 wnucząt w 27 wsiach. Archiwa nie podają, kto mu te wszystkie dzieci urodził. Żona Clementa, Ellen Cathrina Jensdatter Schiwe, według niektórych źródeł dała mu pięcioro, według innych dwoje jeszcze inne piszą o piętnaściorgu. Ktoś musiał jej w tym pomóc.”

Kanska. Miłość na Wyspach Owczych
Kanska. Miłość na Wyspach Owczych

Dziś w ramach cyklu „Anna-Maria poleca” chciałabym zaproponować Wam książkę „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych” pióra Urszuli Chylaszek. Jest to pozycja Wydawnictwa Poznańskiego z 13 kwietnia 2022 roku. Lektura jest zachętą do odbycia podróży na Wyspy Owcze. Podróży nie do pięknych krajobrazów, ale w głąb surowych farerskich dusz, w tajniki funkcjonowania małego, hermetycznie zamkniętego i konserwatywnego społeczeństwa.

O Urszuli Chylaszek słów kilka

Kanska. Miłość na Wyspach Owczych

Serfując po internecie niewiele można zdobyć wiadomości na temat autorki. Niestety jedyne co udało mi się znaleźć, to dość lakoniczna notka biograficzna na stronie Wydawnictwa Poznańskiego. Brzmi ona dosłownie tak: „Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Zawodowo zajmuje się projektowaniem graficznym. Pisze i fotografuje. Publikowała m.in w „Dużym Formacie”, „Piśmie”, „Kontynentach”, „Krainie Bugu”, „Sidetracked Magazine”. Ponadto sama Urszula Chylaszek stwierdziła, że to mi musi wystarczyć, nie zaspokajając w najmniejszym stopniu mojej ogromnej ciekawości.

W zasadzie to ta niespotykana w dzisiejszych czasach skromność krakowianki, tylko dobrze o niej świadczy. Niezaprzeczalnym bowiem faktem jest, że ta książka broni się sama, i to ile lat ma pisarka i co w życiu przeszła lub nie, nie ma tu żadnego znaczenia.W mojej skromnej ocenie jest to jeden z najlepszych debiutów, jaki kiedykolwiek miałam w rękach. W zasadzie to czytałam ją wszędzie. Na dyżurze, w pociągu, przed i po pracy. Jedyną jej wadą jest krój pisma typowy dla wszystkich polskich wydawnictw. Jakby co najmniej uprali się zniechęcić Polaków do czytania. Po paru stronach człowieka zaczynają boleć oczy i złorzecząc odkłada lekturę do następnego dnia.

Jak trafiłam na „Kanska”?

Gdy wiele miesięcy temu w Empiku ukazała się „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych” nie kupiłam jej. Tytuł odstraszył mnie dość skutecznie. Po pierwsze słowo kanska, czyli „może”, tak jak i słowo „postaram się” najchętniej usunęłabym ze słowników i zakazała używania. Ponad dwadzieścia lat temu pewien mężczyzna w złości powiedział mi, że ja to jestem taką kobietą, co wszystko musi mieć na pewno i na już, a on jest facetem typu „być może”. Wtedy byłam wściekła, rozczarowana i mocno zdegustowana. Ja lubię wiedzieć na czym stoję i przyjaciele albo są na sto procent, albo nimi nie są wcale.

Nie pasuję do współczesnego nad wyraz „wyluzowanego” świata i byle jakich relacji. Przyjaźnimy się tylko wtedy, gdy nam jest, to wygodne. Gdy nic z siebie dawać nie musimy, za to chętnie skorzystamy z kogoś w razie potrzeby. Gdy spotkamy się, jeśli akurat nam będzie po drodze, gdy nie będzie padało, albo wiało. Na szczęście pan ” Być Może” okazał się być tym na 100 procent. Mimo dzielącego nas tysiąca kilometrów relacja sobie trwa i ma się całkiem dobrze w przeciwieństwie do tych zawartych w Danii. Ale w Królestwie Duńskim właśnie wszystko jest „kanska”, nawet imigranci…

Po drugie

Miłość jest strasznie oklepanym tematem. Nie miałam ochoty na coś w stylu Danielle Steel, zatem książka nie trafiła do mojego koszyka. Po paru miesiącach jednak Iga zapytała czy nie napisałabym recenzji i stwierdziłam, że mogę spróbować przeczytać tego harlequina. Jeśli mi się spodoba to napiszę polecajkę.

Szczerze mówiąc od początku ta książka miała u mnie pod przysłowiową „górkę”. Miałam osiem nocnych dyżurów z rzędu i gości z Polski w domu. Zmęczona byłam już nieludzko, gdy w skrzynce na listy znalazłam awizo na pocztę. Ogarnęła mnie wściekłość, bo z powodu permanentnego braku czasu mam umowę o zostawianiu paczek wszelkiego rodzaju pod drzwiami. Skąd zatem to awizo? Zadzwoniłam na pocztę z dziką awanturą. Okazało się, że tego życzył sobie nadawca, który z powodu kretyńskiego RODO pozostanie dla mnie tajemnicą dopóki nie odbiorę przesyłki. Pomyślałam, cokolwiek to jest niech wróci do Polski! Mam to gdzieś!

Po paru dniach jednakże ochłonęłam i po ostatniej nocce podreptałem na pocztę. A tutaj w okienku następny szok. Poproszono mnie o dokument ze zdjęciem. Zaniemówiłam z wrażenia. Pani w okienku widząc moje osłupienie zaczęła się gęsto tłumaczyć, że tego sobie zażyczył nadawca i, że ona wie, że to dziwaczne, ale jednak muszę coś znaleźć. Na szczęście furia rozjaśniła mi w głowie i wygrzebałam swój szpitalny identyfikator ze zdjęciem. Podobna na nim do siebie jestem średnio, ale ważne, że dostałam paczuszczkę. W środku była „Karska. Miłość na Wyspach Owczych”. Nie muszę mówić, że miłością do tej makulatury to ja z pewnością w tamtym momencie nie płonęłam…

Ponieważ obiecałam, po paru dniach zaczęłam jednak czytać. No i się zaczytałam. Powiem więcej, zdecydowanie warto było! Jak się okazało nie należy oceniać książki po tytule.

O czym jest „Kanska”?

Teoretycznie jest to książka o miłości. Głównym motywem jest relacja Laili i Evy. Jednakże nie jest to cukierkowaty romans, z racji poprawności politycznej traktujący o modnym dziś temacie LGBT. Natomiast jest to opowieść o trudnym związku kobiet przeplatana innymi, niekoniecznie powiązanymi z głównymi bohaterkami wątkami.

Poza opowiedzianą w przystępny sposób historią Wysp Owczych dowiemy się w jaki sposób wpłynęła ona na farerskie społeczeństwo. Znajdziemy tu opowieści o tym jak w tak małym, bo liczącym zaledwie 54 tysiące mieszkańców kraju budować relacje.Jak chodzić na randki, gdy wszyscy się znają od dzieciństwa, czy wreszcie jak rozwiązywać trudne rodzinne czy sąsiedzkie problemy. W zasadzie jest to dobrze napisany reportaż o życiu i byciu sobą w hermetycznej społeczności. Laila i Eva opowiadając o swoim życiu przeprowadzają nas przez rewolucję społeczną, którą w bardzo krótkim czasie przeszedł archipelag. Rewolucję, na którą już jest najwyższy czas w Polsce.

Seks jest jedną z najbardziej naturalnych rzeczy w życiu. A tutaj zawsze był tłumiony przez Kościół. Wiem, że wy macie podobny problem, miałem kiedyś chłopaka z Polski, znam tę mentalność.

Po książkouczcie

Dla mnie, żyjącej od ponad dekady w bardzo liberalnej Danii ogromnym szokiem był fakt, iż na Wyspach Owczych będących częścią Królestwa Duńskiego rewolucja seksualna zaczęła się dopiero w 2010 roku. Innym zadziwiającym, tym razem in plus, faktem jest, że już w 2015 roku założycielka organizacji LGBT Føroyar Sonja Jógvansdóttir dostała mandat poselski.To właśnie dzięki jej zabiegom Wyspy Owcze zalegalizowały w 2017 roku małżeństwa homoseksualne.

W trakcie czytania reportażu dotarło do mnie jak niestety wiele wspólnego z tymi całkiem niedawno bardzo konserwatywnymi Wyspami ma współczesna Polska. Myślę tu nie tylko o polskich strefach wolnych od LGBT, ale również o niezbyt chcianych przez większość rodziców lekcjach wychowania seksualnego.

„W VII klasie, kiedy dzieci mają 13 lat, odbywa się TA lekcja biologii. Młodzież czeka w podnieceniu, aż nauczyciel każe otworzyć podręczniki na właściwej stronie i wreszcie będzie można legalnie porozmawiać o waginach i penisach. Jeżeli nauczyciel jest liberalny, to uczniowie mają szczęście: temat zostanie omówiony. Jeżeli jest bardzo religijny, mają pecha: strony zostaną pominięte. To i tak nie najgorzej, bo dawniej bywały sklejone.”

Na zakończenie

W ostatnią niedzielę 15 października 2023 roku w Polsce coś się chyba w końcu zaczęło zmieniać. Mimo jesieni powiało jakby „Wiosną Biedronia”. Na razie to tylko delikatny, nieśmiały wietrzyk, ale kto wie? Może Polacy wezmą przykład z Owczarzy i nauczą się tolerować i akceptować a może nawet i szanować „inność” . Jako katolicy nie powinnismy mieć chyba z tym zbyt dużego problemu, w końcu w myśl przykazania miłości „Będziesz miłował Pana Boga twego z całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich myśli swoich, a bliźniego swego, jak siebie samego.” .

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej lektury Anna-Maria Taszek

Cytaty w tekście pochodzą z „Kanska. Miłość na Wyspach Owczych”, Urszula Chylaszek

Anna-Maria Taszek

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *